Moja historia z Adagio g-mpll Albinoniego jest dość zawiła, ale ciekawa. Pierwszy raz usłyszałem je jak miałem 9 lat w szkole muzycznej gdzie uczyłęm się gry na wiolonczeli, czyli pona 40 lat temu. Później jako młodziak jak to bywa więcej słuchałem rocka, disco i takie tam bzdety. To był czas ELO, Pink FLoyd Zeppelinów. Ale, że mam troszkę inne ucho do muzyki, w wieku 16 lat zacząłęm przygodę z jazzem. I tu wróciło Adagio w wykonaniu wielkiego gitarzyty Jima Hall (ciągle żyje). Później Adagio wracało jeszcze pod różnymi postaciami, a ostatnio wysłuchałem go na żywo w Paryżu 2 lata temu podczas święta Francji 14-go lipca w katedrze Sainte Chapelle.
Ale jest też jedna ciekawostka. Otóż przed ślubem podarowałem mojej przyszłej małżonce płytę winylową, na której czołową pozycję zajmowało Adagio. Piękna okładka w czerwieni z dedykacją czarnym pisakiem. Żona prze lata trzymała płytę w swojej szafce, choć gramofonu od dawna już nie było. Mniej więcej po 20 latach spotkałem dawną znajomą ze szkoły, z którą następnie razem pracowałem przez 2 lata. Fajna i ładna dziewczyna, nawet żona się z nią później zaprzyjaźniła. Ale zanim to nastąpiło, podzieliłem się z koleżanką swoimi muzycznymi pasjami i na jakieś tam imieniny kupiłem jej CD między innymi z Adagio g-moll. Żona się z czasem o tym dowiedziała, i któregoś dnia wyjęła swoją winylową płytę z szafy i rozbiła mi na łbie. Rozleciała się w kawałki. Generalnie teraz tego żałuje, a ja nie mogę zrozumieć czym Albinoni zawinił, żeby tak traktować jego dzieło.